niedziela, 8 kwietnia 2012

Podsumowanie I kwartału 2012

Z lekkim opóźnieniem, ale jest :) Zresztą ostatnio w ogóle mam sklerozę lub nie mam czasu. Raz więcej jednego, raz więcej drugiego, a najczęściej jedno i drugie. No, ale dość tego marudzenia, podsumowujemy.

W pierwszym kwartale 2012 opisałam 12 książek. Trzy to kontynuacje wcześniej zaczętych cykli, pięć należało do świeżo rozpoczętych, reszta zaś to samodzielne pozycje. Wśród tych 12 książek były tylko dwa audiobooki (oba to powieści Archera) oraz jedna książka recenzyjna.

Książką kwartału zostaje Behemot, zaś antyksiążką Słodki srebrny blues.

I w telegraficznym skrócie to tyle :)

Siergiej Łukjanienko: Fałszywe lustra

Informacje ogólne
Rok wydania: 2002
Objętość: 101 tys. słów
Cykl: Labirynt odbić (tom 2)
Tytuł oryginału: Фальшивые зеркала
Tłumaczenie: Ewa Skórska

Ocena
ocena ogólna: 5=/6
fabuła: 5/6
stopień wciągania: 5/6
uczucie własne: 4/6

Do drugiej części cyklu Labiryntu odbić podchodziłam jak pies do jeża. Z jednej strony chciałam zakończyć cykl, z drugiej zaś okładkowy opis dość skutecznie mnie zniechęcał. No bo jak to?! Nurkowie są już niepotrzebni? Nikt już nie tonie? Mało zachęcająco to brzmi...
W końcu jednak nadszedł czas na Fałszywe lustra i jestem zadowolona, że w końcu po nią sięgnęłam, bo książka bardzo mi się podobała. Tak więc proszę się nie zniechęcać, tak jak ja, i czytać ;)

Wszyscy nurkowanie utracili swoje możliwości. Co prawda nadal mogą zgodnie z życzeniem opuszczać Głębię, ale nie umieją już znajdować luk w ochronie. Nie są także potrzebni do ratowania innych, ponieważ Głębia zyskała mechanizm, który wyrzuca ludzi po określonym czasie nawet jeżeli nie ustawili timera.
Leonid i Vika są małżeństwem. Ona znalazła sobie normalną pracę w realu, on jednak nie potrafił uwolnić się od Głębi. Nie potrafiąc żyć bez wirtualnej rzeczywistości, zatrudnia się w niej jak tragarz. Jednak praca ta nie przynosi mu satysfakcji, tylko zwiększa jego frustrację. Leonid powoli traci kontakt z rzeczywistością i pogrąża się w depresji. Jego związek z Viką się sypie.
Przełomowym momentem w życiu Loni jest przypadkowe usłyszenie plotki o broni trzeciej generacji. Pierwsza generacja to komputerowe wirusy, druga niszczy sprzęt, trzecia zaś zabija w rzeczywistości. Leonid przekonany, że upowszechnienie takiej broni zniszczy Głębie, postanawia działać. Uruchamia swoje dawne kontakty i znów rusza ratować wirtualny świat. Pytanie tylko: właściwie przed kim?

Początkowo Fałszywe lustra nie podobały mi się za bardzo.No bo jak to? Leonid pracuje jako tragarz? Nie układa mu się z Wiką? Ma deep psychozę? Potem jednak akcja nabrała tempa i stała się bardzo interesująca, zakończenie zaś było świetne. I jedynie chwilami depresyjne stany Lonida, burzyły mi radość z czytania całości. Jego postać jednak nie byłaby pełna, bez takich przemyśleń, więc trzeba je jakoś przeżyć. Mimo nich, zachęcam serdecznie do lektury.

W skaład cyklu Labirynt odbić wchodzi także opowiadanie Przezroczyste witraże ze zbioru Atomowy sen wydanego w 2005. Akcja opowiadania dzieje się po wydarzeniach z Fałszywych luster i opowiada o młodej prawniczce wychowanej na Głębi, która przeprowadza inspekcję w wirtualnym więzieniu. Opowiadanie jest dość ciekawe (4/6) i ma dwa alternatywne zakończenia. Polecam jako krótkie (21,5 tys. słów) uzupełnienie cyklu.

Książkę czytałam na czytniku.

sobota, 7 kwietnia 2012

Connie Willis: Nie licząc psa

Informacje ogólne
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1999
Objętość: 154 tys. słów, 522 strony
Tytuł oryginału: To Say Nothing of the Dog
Tłumaczenie: Danuta Górska

Ocena
ocena ogólna: 5=/6
fabuła: 4+/6
stopień wciągania: 4/6
humor: 5/6
uczucie własne: 5/6

Nie licząc psa zaczęłam czytać przypadkiem, bo jakoś nie mogłam się zdecydować na nic innego. Po kilkunastu stronach zamierzałam już sobie darować, ale niemoc decyzyjna sprawiła, że jednak czytałam dalej. Potem zaś wciągnęłam się i przeczytałam tę powieść do końca.

Neda Henrego poznajemy w 1940 w trakcie przeszukiwania ruin katedra w Coventry. Jego zadaniem jest znalezienie strusiej nogi biskupa i początkowo wydaje się to dość niejasne. Wkrótce jednak okazuje się, że Ned naprawdę pochodzi z 2057 roku i jest podróżnikiem w czasie. Potem zaś wszystko zaczyna być coraz bardziej zakręcone.

Nie licząc psa w niczym nie przypomina typowej powieści s-f. Większość akcji dzieje się w wiktoriańskiej Anglii i przypomina trochę komedię pomyłek. Jedynym fantastycznym elementem są podróże w czasie, brak jednak szczegółowych opisu aparatury do nich służącej i mechanizmów umożliwiających skok. Ten sposób przedstawienia bardzo mi odpowiada.
Podróże w czasie, to z jednej strony chętnie wybierany, z drugiej zaś trudny, motyw w literaturze i kinematografii. Bardzo ciężko wyjaśnić wszystko tak, aby przedstawiona teoria była spójna i w większości znanych mi przypadków to się nie udało. Jednak koncepcja przedstawiona w Nie licząc psa mnie osobiście przekonuje. Kontinuum czasoprzestrzenne, które samo dąży do naprawienia wyrządzonych przez podróżników szkód, jest pomysłem bardzo ciekawym.
Obserwując zmagania historii i historyków dążących do zwrócenia wydarzeń na odpowiednie tory, bawiłam się całkiem dobrze. Lekturę umilał pies Cyryl i kotka Księżniczka Ardżumand, których to z czystym sumieniem można nazwać pełnoprawnymi bohaterami tej powieści. Dodatkowo mieliśmy zakochanego wiktoriańskiego studenta i rozkapryszoną pannę; niezastąpionego kamerdynera i wprowadzające wiele zamieszania seanse spirytystyczne. Książka ta jest strasznie zakręcona, ale mimo tego, a może właśnie z tego powodu, bardzo mi się podobała.

Książkę czytałam na czytniku.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...