Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 lipca 2012

Waris Dirie, Cathleen Miller: Kwiat pustyni: Z namiotu nomadów do Nowego Jorku

Informacje ogólne
Wydawca:
Rok wydania: 1997
Objętość: 65 tys. słów
Cykl: Waris Dirie (tom 1)
Tytuł oryginału: Desert Flower
Tłumaczenie: Marek Wrześniewski
Kwiat pustyni jest powieścią autobiograficzną opowiadającą historię Waris Dirie - Somalijki, której udało się wyrwać z Afryki i zostać znaną zachodnią modelką. Pod względem samej historii nie jest to książka szczególnie ciekawa czy wciągająca, ale nie to jest w niej najważniejsze. Najistotniejsze jest przesłanie i uświadomienie zachodniemu czytelnikowi tego co spotyka afrykańskie dziewczynki i co potem wpływa na życie tych kobiet każdego dnia.
Waris Dirie w wieku 5 lat została obrzezana. Dla mnie na pierwszy rzut oka nie brzmi to znowu tak strasznie. Wszak obrzezanie mężczyzn, o którym chyba każdy z nas słyszał, nie jawi jako coś aż tak strasznego i czasem jest stosowane także z powodów medycznych.
Jednak obrzezanie kobiet to zupełnie inna sprawa! W trakcie takiego "zabiegu" dziewczynce usuwana jest, w najlepszym przypadku, zewnętrzna część łechtaczki, w najgorszym zaś całe zewnętrzne genitalia, potem zaś następuje ciasne zaszycie, które powoduje, że mocz i krew mogą wydostawać się tylko po kropelce.

Popatrzyłam między nogi i zobaczyłam, jak znachorka szykuje się do roboty. Wyglądała jak zwyczajna somalijska staruszka - barwny zawój wokół głowy, jasna bawełniana suknia - ale na jej twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Patrząc na mnie tępym wzrokiem, sięgnęła do torby zrobionej z kawałka starego sukna. Śledziłam jej ruchy, bo bardzo byłam ciekawa, czym będzie mnie ciąć. Spodziewałam się jakiegoś wielkiego noża, ale ona wyciągnęła mały płócienny woreczek, wyłowiła z niego złamaną żyletkę i zaczęła ją dokładnie oglądać. Słońce było jeszcze pod horyzontem. Wokół nas pojawiały się już kolory i choć szczegóły obrazu były rozmazane, na wyszczerbionym ostrzu dostrzegłam zaschniętą krew. Znachorka splunęła na żyletkę i zaczęła ją wycierać o suknię. W tym momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami - to matka przesłoniła mi je szarfą.
A potem dowiedziałam się, jak to jest, gdy ci wycinają część ciała. Słyszałam odgłosy tępego narzędzia rżnącego w tę i nazad moją własną skórę. Kiedy to sobie przypomnę, wprost nie mogę uwierzyć, że sama to przeżyłam. Zupełnie jakby chodziło o kogoś innego. Nie da się tego opisać słowami żadnego języka. To tak, jakby ci ktoś obcinał na żywca rękę albo nogę, tyle że ta ręka czy noga jest najbardziej czułą częścią twojego ciała. Mimo to nawet nie drgnęłam, bo pamiętałam o Aman i wiedziałam, że nie ma odwrotu. No i chciałam, żeby mama była ze mnie dumna.
Siedziałam jak skamieniała, wmawiając sobie, że im mniej się będę ruszać, tym krócej to będzie trwało. W końcu jednak nogi przestały mnie słuchać i zadrgały niepokojąco. Zaczęłam prosić Boga, żeby się to wszystko skończyło. Wysłuchał mnie - zemdlałam. Kiedy odzyskałam przytomność, zdawało mi się, że już po wszystkim, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Opaska spadła mi z oczu i zobaczyłam, że morderczyni zgromadziła przy sobie mnóstwo kolców z rosnącej w pobliżu akacji. Przekłuwała nimi to, co pozostało po zabiegu, a potem przeciągała przez dziury grubą, białą nić. Nogi miałam zupełnie odrętwiałe, ale płonący między nimi ból był tak silny, że chciałam umrzeć. W pewnym momencie doznałam uczucia, jakbym uniosła się nad ziemię. Ból został gdzieś pode mną: fruwałam ponad tą przerażającą sceną, obserwując kobietę zszywającą moje zmaltretowane ciało tulone przez biedną matkę. I wtedy poczułam niesamowity spokój - nic mnie już nie bolało i niczego się nie bałam.
Gdy otworzyłam oczy, tej strasznej kobiety już nie było. Chyba mnie przesunęły, bo leżałam na ziemi, obok kamienia. Moje nogi od kostek aż po biodra były związane szmatami tak, że nie mogłam się ruszyć. Rozejrzałam się, szukając matki, ale sobie poszła, więc leżałam samotnie, czekając, co będzie dalej. Obróciłam głowę w stronę kamienia: był zbryzgany krwią, jakby zarżnięto właśnie jakieś bydlę. Moje ciało, moja płeć, leżało tam, wysychając w słońcu.


Waris miała szczęście. Mimo strasznych warunków, w jakich przebiegło jej okaleczenie, rany w końcu się zagoiły i dziewczynka wróciła do zdrowia. Wiele innych dziewcząt nie miało tego szczęścia. Zginęły od upływu krwi albo zakażenia.

Byłam przekonana, że to już koniec cierpień - dopóki nie zachciało mi się sikać. [...] Kiedy wydusiłam z siebie pierwszą kroplę, poczułam, jakby ktoś polewał mi ciało kwasem. Po znachorskim szyciu pozostał tylko maleńki otwór, wielkości łebka od zapałki. Chodzi o to, żeby przyszły mąż miał pewność, że nowo poślubiona żona nie zażywała seksu, zanim on jej nie dotknął. Skutkiem tego mój mocz zbierał się w świeżej ranie i dopiero potem ściekał po udach cienkim strumyczkiem. Zaczęłam wyć. Nie pisnęłam nawet, gdy morderczyni cięła mnie na strzępy, ale teraz zabolało mnie tak strasznie, że nie wytrzymałam.

Także po zagojeniu się ran kobiety narażone są na dalsze cierpienia. Oddawanie moczu jest nieprzyjemne i trwa każdorazowo około 10 minut, miesiączki zaś są koszmarem. Waris co miesiąc cierpiała ponad tydzień z powodu nagromadzonej i niemogącej się wydostać krwi menstruacyjnej. Wielokrotnie ból był tak silny, że mdlała nie mogą go znieść. W końcu zdecydowała się na operację poszerzenia wyjścia z pochwy, jednak miała na nią szansę tylko dlatego, że mieszkała już wtedy w Wielkiej Brytanii.

Ostatnim, ale nie najmniej ważnym efektem obrzezania, jest okaleczenie sfery seksualnej kobiet. To okaleczenie służy mężczyzną do zdobywania władzy na kobietami i do ich całkowitego uprzedmiotowienia. W społeczeństwie, w którym obrzezania kobiet jest normą, tylko mężczyźni mogą czerpać przyjemność z seksu. Kobiety są przedmiotem, który ma dostarczać przyjemności i być posłuszny. Noc poślubna jest dla dziewczyny koszmarem, bo częstokroć ich mężowie otwierają je nożem. Obrzezanie powoduje także problemy z porodem, bo pozostały po zszyciu otwór jest zbyt mały, aby mogła się przez niego przedostać główka dziecka. W efekcie rozrywa ona kobietę co może spowodować jej śmierć poprzez niepowstrzymany krwotok.

Straszny jest nie tylko fakt okaleczania w ten sposób tak wielu kobiet. Jeszcze straszniejsze jest społeczne przyzwolenie na ten proceder. To, że same dziewczynki dążą do bycia obrzezanymi, aby wreszcie móc być prawdziwymi kobietami. Kobiety o nietkniętych obrzezaniem genitaliach uważane są za niezdolne do małżeństwa, nieczyste, i żaden prawdziwy mężczyzna nie weźmie ich poważnie pod uwagę. To, że ich matki nie wyobrażają sobie postępować inaczej.

Wydawało by się, że wzmożona emigracja z Afryki, zmniejszy skalę zjawiska. Niestety przybysze przywożą ze sobą swoje zwyczaje i obecnie okaleczenia kobiet dzieją się także na zachodzie. Zresztą fakt, że książkę przesłuchałam właśnie teraz, wiąże się z przeczytaniem przeze mnie artykułu w wyborczej mówiącym o okaleczeniach, które dzieją się obecnie w Londynie:
"Turystyka obrzezaniowa" w Anglii to całkiem nowe zjawisko społeczne. Do tej pory imigranci z krajów zachodniej Europy zabierali swoje córki w rodzinne strony - do Somalii, Ghany, Egiptu, Wybrzeża Kości Słoniowej i Etiopii - by tam kultywować straszną z punktu widzenia Zachodu tradycję.

Jak dowodzi Isabelle Gillette-Faye, szefowa walczącej z kobiecym obrzezaniem francuskiej organizacji GAMS, Wielka Brytania przyciąga potencjalnych klientów lekarzy przeprowadzających na czarno obrzezanie, bo słynie z tolerancyjnego podejścia do imigranckich społeczności.[..]

Organizacja Forward walcząca z obrzezaniem kobiet na Wyspach szacuje, że w Wielkiej Brytanii zabieg ten przeszło już ok. 100 tys. osób. Co roku w grupie ryzyka znajduje się ok. 22 tys. nastolatek, w tym 6 tys. w samym tylko Londynie. W kwietniu "Sunday Times" pochwalił się, że jego dziennikarzom udało się sfilmować lekarzy, którzy deklarowali, że mogą dokonać nielegalnego zabiegu za 750 funtów. [...]

Zdaniem WHO na całym świecie żyje ok. 140 mln obrzezanych kobiet, z czego ponad 90 mln w Afryce. W Egipcie, Somalii czy Mali odsetek okaleczonych wynosi niemal 90 proc. Amnesty International i Parlament Europejski szacują, że co najmniej pół miliona okaleczonych żyje w krajach UE. Praktyką tą zagrożonych jest bowiem blisko 200 tys. mieszkających w Unii dziewczynek z imigranckich rodzin.


Książki słuchałam.

niedziela, 19 grudnia 2010

Ali Nadżud, Delphine Minoui: Dziesięcioletnia rozwódka

Informacje ogólne
Wydawca: Hachette
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 145
ISBN: 978-83-7575-772-9
Tytuł oryginału: Moi Nojoud, 10 ans divorcée
Tłumaczenie: Ewa Wolańska

Ocena: 4+/6

Książka opowiada o dziesięciolatce, mieszkance Jemenu, którą ojciec (oczywiście wbrew jej woli) wydał za mąż. Mąż co prawda obiecał, że poczeka z sexem, aż dziewczynka uzyska dojrzałość płciową (zacznie miesiączkować), a po tym jeszcze rok, ale złamał słowo już pierwszej nocy.
Nadżud jest załamana conocnymi gwałtami i boi się spać. W dzień nie jest dużo lepiej, teściowa traktuje ją jak służąca, nie do pomyślenia jest, aby dziewczynka choć trochę pobawiła się z innymi dziećmi. Mimo swoich dziesięciu lat ma się zachowywać jak zamężna kobieta i być posłuszna swojemu mężowi i jego matce.
Nadżud udaje się wyjednać u męża możliwość odwiedzenia rodziców w stolicy. Choć mąż dziewczynki nie dotrzymał słowa, jej ojciec każe jej z nim zostać. Zdesperowana Nadżud postanawia uciec i udać się do sądu, gdzie zamierza żądać rozwodu. Plan udaje się zrealizować.
Sprawa niestety okazuje trudna. Z jednej strony dziewczynkę wydano za mąż bezprawnie, bo była za mała, z drugiej strony jest także za mała, aby żądać rozwodu. Na szczęście w końcu udało się doprowadzić sprawę do końca i orzec rozwód. Dzięki nagłośnieniu tej sprawy, inne dziewczynki zyskały odwagę, aby także pójść do sądu. I jest to szczęście w nieszczęściu, mi się w głowie nie mieści, że taka sytuacja mogła się wydarzyć, a co więcej nie być odosobnionym przypadkiem, w 2008 roku!

Książkę czytało się dość dobrze (właśnie tego jak się czytało dotyczy ocena). Jest to pozycja na jeden wieczór, bo jest to książka cienka i z dużym drukiem, więc lektura nie zajmuje zbyt dużo czasu. Historia w niej opowiedziana, jest (przynajmniej dla mnie) wstrząsająca. Nie zdawałam sobie sprawy, że takie są realia w krajach arabskich. I choć wiem, że książka opowiada prawdziwą historię, to to, co tam się dzieje w głowie mi się nie mieści. Jak my nie doceniamy tego, że żyjemy w miarę normalnym kraju...

niedziela, 3 października 2010

Agnieszka Graff: Świat bez kobiet

Informacje ogólne
Wydawca: WAB
Rok tego wydania: 2008
Rok pierwszego wydania: 2001
Liczba stron: 296
Wymiary: 123 x 195 mm
ISBN: 978-83-7414-451-3

Ocena
ocena ogólna: 6/6

Fakt istnieja tej książki odkryła przede mną Moreni i od tamtej chwili było dla mnie jasne, że książkę tę po prostu muszę przeczytać.

Agnieszka Graff pisze w swojej książce o wielu sprawach. Dla mnie największym odkryciem była kwestia języka i jego bezpośredniego związku z dyskryminacją kobiet. Choć do tej pory uważałam dodawanie żeńskich końcówek do niektórych zawodów za śmieszne, no bo jak to brzmi: psycholożka to po przeczytaniu tej książki zmieniłam zdanie. Dopóki nie obsłuchamy się ze słowami takimi jak np.: prawniczka, polityczka, ministerka, premierka czy adwokatka (i to bez skojarzeń z teczką) podświadomie język będzie narzucał widzenie kobiet jako gorsze od mężczyzn. Dopóki nie wyrzucimy z naszego języka "męskiej decyzji" (jako synonimu poważniej decyzji), zachęt "bądź mężczyzną" (bądź silny, odważny, nie daj się zdominować) i innych zwrotów sugerujących nam bez przerwy, że kobiety są gorsze, to prawdziwego równouprawnienia nie będzie.
Wszak cały czas w wielu domach pokutuje "tradycyjny" model rodziny: mama sprząta w domu, gotuje, wychowuje dzieci, ojciec przychodzi z pracy i odpoczywa, co gorsza nawet wtedy gdy jego żona także ma swoja pracę zawodową. Jeżeli w szkole dzieci nie dostaną silnych wzorców równościowych, to wychowane zostanie kolejne pokolenie, w którym kobiety będą dyskryminowane, a co więcej same będą bronić takiego stanu.

Kolejnym sposobem pomijania sprawy dyskryminacji kobiet, jest traktowanie feminnistek jak wariatek. Przecież one to potrafią tylko palić staniki (ten pokutujący mit o paleniu staników jest nieprawdziwy - szczegóły w książce) i wcale nie są "normalnymi" kobietami. Ja po prostu nie rozumiem, jak ludzie dają sobie wmówić takie bzdury. Jak kobiety (!) dają sobą tak manipulować, że wierzą, że feministki wcale nie walczą o ich dobro? Wiem, wychowanie, stereotypy, język i mamy kobiety przekonane, że "przecież mamy równouprawnienie", choć do niego jeszcze bardzo daleko...

Dopiero ta książka uświadomiła mi, jak powoli w debacie o aborcji kobieta zaczęła znikać, zastępowana przez swój brzuch, jak zamiast płodu niepostrzeżenie już od pierwszych dni zaczęło pojawiać się dziecko, choć od zapłodnienia do dziecka droga jest bardzo daleka... Szokujące są opisane w tej książce relacje kobiet, którym odmówiono możliwości legalnej aborcji. Kobieta, u której badania prenatalne wykazały zespół Downa u płodu, miała szczęści: w końcu znalazła szpital, w którym przerwano jej ciążę.
Alicja T. (jak sądzę chodzi o Alicję Tysiąc) już takiego szczęścia nie miała. Alicja nie powinna mieć więcej dzieci ze względu na problemy ze wzrokiem. Jej okulistka, już przy poprzedniej ciąży mówiła, że Alicja powinna była ją przerwać, kiedy jednak Alicja poszła do niej, ona wszystkiego się wyparła. Na podróżach od lekarz, do lekarza, upływał czas, aż w końcu było za późno i dziecko przyszło na świat, zaś jego matka prawie całkowicie straciła wzrok, każda czynność może spowodować ostateczną jego utratę. I kto wtedy zaopiekuje się jej trójką dzieci? Skąd ona ma brać pieniądze na swoje leki? Jak można przedkładać narodziny dziecka (bo nikt mi nie wmówi, że mówimy o jakimkolwiek jego dobru) nad dobro jego matki i jej już urodzonych dzieci?
Ostatnia historia opowiada o kobiecie, która po prostu nie chciała mieć kolejnego dziecka. Ponieważ nie było żadnych wskazań do legalnej aborcji, zdecydowała się na podziemie aborcyjne. Okazało się, że znalezienie lekarza, który dokona aborcji, to naprawdę żaden problem. Trzeba tylko mieć parę tysięcy i po kłopocie... niestety nie każdy te parę tysięcy ma...

Jak można się domyśleć z powyższego tekstu, ja jestem całkowicie za prawem kobiet do aborcji, niezależnie od powodów. Uważam, że kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu i żadne państwo nie powinno regulować kiedy może, a kiedy nie, usunąć ciążę. Jednak przekonałam się ostatnio, że nawet ja poddałam się wpływowi, języka tej debaty. Słuchałam sobie ostatnio Głosu w wietrze i tam jest fragment o przerwaniu ciąży: jedna starożytna Rzymianka mówi drugiej, że przecież może przerwać ciążę (ja: skoro wiedzą jak, to może); ta w ciąży, że jak to ona ma zabić swoje dziecko! (ja: no tak, no przecież nie zabije swojego dziecka); pierwsza Rzymianka tłumaczy jej, że to nawet jeszcze nie jest dziecko (ja: zaraz wróć, ale mnie otumanili, przecież to nie jest dziecko, to jest płód). Jak widać język może na chwilę otumanić nawet osobę o zdecydowanych poglądach, a co dopiero mówić o osobach, które nie mają wyrobionego zdania...

To nie są wszystkie tematy, które porusza pani Graff, ale te najbardziej mnie poruszyły. W powyższym tekście jest sporo moich opinii, pobudzonych przez lekturę tej książki. Uważam, że każdy powinien tę książkę przeczytać. Nie jako przyjemną lekturę na popołudnie, ale jako książkę nad którą należy się zastanowić. Bo przerażające jest, jak przechodzimy do porządku dziennego nad obecna wokół nas dyskryminacją kobiet.

wtorek, 21 września 2010

Anna Funder: Stasiland

Informacje ogólne
Wydawca: Cyklady
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 312
Wymiary: 140 x 200 mm
ISBN: 978-83-60279-07-6
Tytuł oryginału: Stasiland
Tłumaczenie: Jarosław Skowroński

Ocena
ocena ogólna: 5/6
stopień wciągania: 4+/6

Wypożyczyłam tę książkę pod wpływem recenzji Agi i długo przekładałam ją z miejsca na miejsce i nie mogłam się za nią wziąć. Kiedy to wreszcie zrobiłam, to przeczytałam ją dość szybko, bo mimo tematyki książka potrafi także wciągnąć.

Autorka jest Australijką, która postanowiła napisać książkę o NRD. Jej alter ego jest narratorką tej książki i opisuje kolejne podejścia do odkrywania prawdziwej historii wschodniej części podzielonych Niemiec, a także obecne nastroje związane z tamtym czasem.

Poznajemy kraj, w którym rzeczywistą władzę sprawowało Stasi, państwo było wręcz zdominowane przez agentów tajnej policji (jeden przypadał na 67 obywateli!), tylko w domu można było wyrażać swoje prawdziwe poglądy, a i to nie zawsze...
W pewnym momencie doszło już do takiej paranoi, że służby wszędzie widzieli wrogów, bo wrogiem był ten kto był obserwowany, a obserwowano wszystkich...
Historia powstania słynnego muru berlińskiego jest też zaskakująca: pierwsza forma muru powstała w jeden dzień(!) gwałtownie przerywając dotychczasowe pozwolenia na przechodzenie na zachodnią stronę.

Książkę oceniam bardzo dobrze. Wiele się dowiedziałam o NRD i obecnych problemach Niemiec z nim związanym. Szokujące okazało się wyliczenie, że 40 pracowników instytutu składającego teczki Stasi (znalezione podarte w workach w ich siedzibach) skończyłoby swoją pracę za 375 lat, zaś instytut ma rzeczywiście tylko 31 pracowników... zastanawiam się, czy to rodzaj wybiegu obecnych władz mający na celu ominięcie problemu teczek? Wokół naszego Instytutu Pamięci Narodowej jest tyle kontrowersji... ciekawe czy nasze władze nie zazdroszczą Niemcom, że ich teczki są w "puzzlach"...

Uważam, że warto przeczytać tę książkę, aby zapoznać się trochę bardziej z tamtym czasem. Szczególnie tyczy się to ludzi młodych, którzy tak jak ja, czasy komunizmu pamiętają jak przez mgłę i znają głównie z opowiadań, a wszak w PRLu było podobnie jak w NRD. Chętnie przeczytałabym podobną książkę opisującą Polskę tamtego czasu. Nie wiem tylko, czy taka pozycja istnieje. W każdym razie Stasiland polecam.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Irene Spencer: Żona mormona

Informacje ogólne
Wydawca: Świat Książki
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 416
Wymiary: 148 x 210 mm
ISBN: 978-83-247-1000-3
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Shattered Dreams
Tłumaczenie: Katarzyna Rosłan

Ocena
ocena ogólna: 4+/6
stopień wciągania: 5-/6
uczucie własne: 4/6

Irene przyszła na świat w poligamicznej rodzinie mormońskiej. Jako dziecko zaznała biedy i widziała jak jej matka cierpi. Mimo to zakorzeniona w niej indoktrynacja religijna skłoniła ją do zostania drugą żoną Vernona. Podjęcie tej decyzji nie było dla niej łatwe, prawie z niej zrezygnowała - miała poślubić swojego ukochanego, ale w wyniku jednodniowego opóźnienia ślubu, z uroczystości nic nie wyszło - przyjechali jej krewni i przekonali ją, że nie powinna przeciwwstawiać się religii...
Ostatecznie Irene zostaje żoną poligamisty, ślub musi brać potajemnie i przez długi czas nie może przyznać się, do męża, na domiar złego jego pierwsza żona (przyrodnia siostra Irene) nie potrafi zaakceptować zaistniałej sytuacji (choć biorąc ślub, kazała Vernonowi obiecać, że będzie żyć w wielożeństwie).
Irene, tak jak jest matce, przychodzi żyć w skrajnej nędzy. Wiecznie brakuje wszystkiego. Co rok zachodzi w kolejną ciążę i jest jej coraz trudniej poradzić sobie z życiem w takich warunkach. Wielokrotnie zastanawia się nad odejściem i wielokrotnie z tego rezygnuje. W końcu po urodzeniu 14-tego dziecka i dziesiątym ślubie swojego męża, ostatecznie postanawia odejść. Vernon bardzo się stara ją od tego odwieść, zabiera ją nawet na wycieczkę do Europy (co przy jego stanie finansów jest wielkim wyrzeczeniem), ale Irene ma już dość...
Ostateczne zakończenie historii jest dla mnie dziwne i nierealne. Nie wiem, czy mam wierzyć w to, że dalsze wydarzenia Irene przepowiedziano, oraz jej religijne objawienie. No ale w końcu to jej życie i może ona tak te wydarzenia odbierała...

Co do samej książki to zaskoczyła mnie jej wysoka wciągalność. Nie spodziewałam się po tej książce, że tak bardzo mnie pochłonie, wszak jest to biografia i to osoby, która nigdy wcześniej nie miała niczego wspólnego z pisaniem.
Kolejnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że Vernon nie chciał uprawiać z Irene seksu, w innym celu niż prokreacja! Wiara w regułę czystości była w nim tak silna, że cały czas jej odmawiał (ona w końcu znalazła w pismach, że inne cele też są dozwolone, więc po paru pierwszych latach, robił to każe w innym celu). Myślałam, że idea wszystkich społeczeństw poligamicznych (w układzie jeden mężczyzna, kilka kobiet) opiera się o seksualną dominację mężczyzn, a tu taka niespodzianka...

Generalnie książkę polecam. Oczywiście nie należy się nastawiać na wielce porywającą powieść, ale na książkę o problemach, głęboko zakorzenionej wierze i życiu w bardzo trudnych warunkach materialnych. Niewątpliwym plusem jest wysoka wciągalność jak na tego typu książkę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...