Fakt istnieja tej książki odkryła przede mną
Moreni i od tamtej chwili było dla mnie jasne, że książkę tę po prostu muszę przeczytać.
Agnieszka Graff pisze w swojej książce o wielu sprawach. Dla mnie największym odkryciem była kwestia języka i jego bezpośredniego związku z dyskryminacją kobiet. Choć do tej pory uważałam dodawanie żeńskich końcówek do niektórych zawodów za śmieszne, no bo jak to brzmi:
psycholożka to po przeczytaniu tej książki zmieniłam zdanie. Dopóki nie obsłuchamy się ze słowami takimi jak np.:
prawniczka,
polityczka,
ministerka,
premierka czy
adwokatka (i to bez skojarzeń z teczką) podświadomie język będzie narzucał widzenie kobiet jako gorsze od mężczyzn. Dopóki nie wyrzucimy z naszego języka "męskiej decyzji" (jako synonimu poważniej decyzji), zachęt "bądź mężczyzną" (bądź silny, odważny, nie daj się zdominować) i innych zwrotów sugerujących nam bez przerwy, że kobiety są gorsze, to prawdziwego równouprawnienia nie będzie.
Wszak cały czas w wielu domach pokutuje "tradycyjny" model rodziny: mama sprząta w domu, gotuje, wychowuje dzieci, ojciec przychodzi z pracy i odpoczywa, co gorsza nawet wtedy gdy jego żona także ma swoja pracę zawodową. Jeżeli w szkole dzieci nie dostaną silnych wzorców równościowych, to wychowane zostanie kolejne pokolenie, w którym kobiety będą dyskryminowane, a co więcej same będą bronić takiego stanu.
Kolejnym sposobem pomijania sprawy dyskryminacji kobiet, jest traktowanie feminnistek jak wariatek. Przecież one to potrafią tylko palić staniki (ten pokutujący mit o paleniu staników jest nieprawdziwy - szczegóły w książce) i wcale nie są "normalnymi" kobietami. Ja po prostu nie rozumiem, jak ludzie dają sobie wmówić takie bzdury. Jak kobiety (!) dają sobą tak manipulować, że wierzą, że feministki wcale nie walczą o ich dobro? Wiem, wychowanie, stereotypy, język i mamy kobiety przekonane, że "przecież mamy równouprawnienie", choć do niego jeszcze bardzo daleko...
Dopiero ta książka uświadomiła mi, jak powoli w debacie o aborcji kobieta zaczęła znikać, zastępowana przez swój brzuch, jak zamiast płodu niepostrzeżenie już od pierwszych dni zaczęło pojawiać się dziecko, choć od zapłodnienia do dziecka droga jest bardzo daleka... Szokujące są opisane w tej książce relacje kobiet, którym odmówiono możliwości legalnej aborcji. Kobieta, u której badania prenatalne wykazały zespół Downa u płodu, miała szczęści: w końcu znalazła szpital, w którym przerwano jej ciążę.
Alicja T. (jak sądzę chodzi o Alicję Tysiąc) już takiego szczęścia nie miała. Alicja nie powinna mieć więcej dzieci ze względu na problemy ze wzrokiem. Jej okulistka, już przy poprzedniej ciąży mówiła, że Alicja powinna była ją przerwać, kiedy jednak Alicja poszła do niej, ona wszystkiego się wyparła. Na podróżach od lekarz, do lekarza, upływał czas, aż w końcu było za późno i dziecko przyszło na świat, zaś jego matka prawie całkowicie straciła wzrok, każda czynność może spowodować ostateczną jego utratę. I kto wtedy zaopiekuje się jej trójką dzieci? Skąd ona ma brać pieniądze na swoje leki? Jak można przedkładać narodziny dziecka (bo nikt mi nie wmówi, że mówimy o jakimkolwiek jego dobru) nad dobro jego matki i jej już urodzonych dzieci?
Ostatnia historia opowiada o kobiecie, która po prostu nie chciała mieć kolejnego dziecka. Ponieważ nie było żadnych wskazań do legalnej aborcji, zdecydowała się na podziemie aborcyjne. Okazało się, że znalezienie lekarza, który dokona aborcji, to naprawdę żaden problem. Trzeba tylko mieć parę tysięcy i po kłopocie... niestety nie każdy te parę tysięcy ma...
Jak można się domyśleć z powyższego tekstu, ja jestem całkowicie za prawem kobiet do aborcji, niezależnie od powodów. Uważam, że kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu i żadne państwo nie powinno regulować kiedy może, a kiedy nie, usunąć ciążę. Jednak przekonałam się ostatnio, że nawet ja poddałam się wpływowi, języka tej debaty. Słuchałam sobie ostatnio
Głosu w wietrze i tam jest fragment o przerwaniu ciąży: jedna starożytna Rzymianka mówi drugiej, że przecież może przerwać ciążę (ja: skoro wiedzą jak, to może); ta w ciąży, że jak to ona ma zabić swoje dziecko! (ja: no tak, no przecież nie zabije swojego dziecka); pierwsza Rzymianka tłumaczy jej, że to nawet jeszcze nie jest dziecko (ja: zaraz wróć, ale mnie otumanili, przecież to nie jest dziecko, to jest płód). Jak widać język może na chwilę otumanić nawet osobę o zdecydowanych poglądach, a co dopiero mówić o osobach, które nie mają wyrobionego zdania...
To nie są wszystkie tematy, które porusza pani Graff, ale te najbardziej mnie poruszyły. W powyższym tekście jest sporo moich opinii, pobudzonych przez lekturę tej książki. Uważam, że każdy powinien tę książkę przeczytać. Nie jako przyjemną lekturę na popołudnie, ale jako książkę nad którą należy się zastanowić. Bo przerażające jest, jak przechodzimy do porządku dziennego nad obecna wokół nas dyskryminacją kobiet.