Nie licząc psa zaczęłam czytać przypadkiem, bo jakoś nie mogłam się zdecydować na nic innego. Po kilkunastu stronach zamierzałam już sobie darować, ale niemoc decyzyjna sprawiła, że jednak czytałam dalej. Potem zaś wciągnęłam się i przeczytałam tę powieść do końca.
Neda Henrego poznajemy w 1940 w trakcie przeszukiwania ruin katedra w Coventry. Jego zadaniem jest znalezienie strusiej nogi biskupa i początkowo wydaje się to dość niejasne. Wkrótce jednak okazuje się, że Ned naprawdę pochodzi z 2057 roku i jest podróżnikiem w czasie. Potem zaś wszystko zaczyna być coraz bardziej zakręcone.
Nie licząc psa w niczym nie przypomina typowej powieści s-f. Większość akcji dzieje się w wiktoriańskiej Anglii i przypomina trochę komedię pomyłek. Jedynym fantastycznym elementem są podróże w czasie, brak jednak szczegółowych opisu aparatury do nich służącej i mechanizmów umożliwiających skok. Ten sposób przedstawienia bardzo mi odpowiada.
Podróże w czasie, to z jednej strony chętnie wybierany, z drugiej zaś trudny, motyw w literaturze i kinematografii. Bardzo ciężko wyjaśnić wszystko tak, aby przedstawiona teoria była spójna i w większości znanych mi przypadków to się nie udało. Jednak koncepcja przedstawiona w Nie licząc psa mnie osobiście przekonuje. Kontinuum czasoprzestrzenne, które samo dąży do naprawienia wyrządzonych przez podróżników szkód, jest pomysłem bardzo ciekawym.
Obserwując zmagania historii i historyków dążących do zwrócenia wydarzeń na odpowiednie tory, bawiłam się całkiem dobrze. Lekturę umilał pies Cyryl i kotka Księżniczka Ardżumand, których to z czystym sumieniem można nazwać pełnoprawnymi bohaterami tej powieści. Dodatkowo mieliśmy zakochanego wiktoriańskiego studenta i rozkapryszoną pannę; niezastąpionego kamerdynera i wprowadzające wiele zamieszania seanse spirytystyczne. Książka ta jest strasznie zakręcona, ale mimo tego, a może właśnie z tego powodu, bardzo mi się podobała.
Książkę czytałam na czytniku.
Neda Henrego poznajemy w 1940 w trakcie przeszukiwania ruin katedra w Coventry. Jego zadaniem jest znalezienie strusiej nogi biskupa i początkowo wydaje się to dość niejasne. Wkrótce jednak okazuje się, że Ned naprawdę pochodzi z 2057 roku i jest podróżnikiem w czasie. Potem zaś wszystko zaczyna być coraz bardziej zakręcone.
Nie licząc psa w niczym nie przypomina typowej powieści s-f. Większość akcji dzieje się w wiktoriańskiej Anglii i przypomina trochę komedię pomyłek. Jedynym fantastycznym elementem są podróże w czasie, brak jednak szczegółowych opisu aparatury do nich służącej i mechanizmów umożliwiających skok. Ten sposób przedstawienia bardzo mi odpowiada.
Podróże w czasie, to z jednej strony chętnie wybierany, z drugiej zaś trudny, motyw w literaturze i kinematografii. Bardzo ciężko wyjaśnić wszystko tak, aby przedstawiona teoria była spójna i w większości znanych mi przypadków to się nie udało. Jednak koncepcja przedstawiona w Nie licząc psa mnie osobiście przekonuje. Kontinuum czasoprzestrzenne, które samo dąży do naprawienia wyrządzonych przez podróżników szkód, jest pomysłem bardzo ciekawym.
Obserwując zmagania historii i historyków dążących do zwrócenia wydarzeń na odpowiednie tory, bawiłam się całkiem dobrze. Lekturę umilał pies Cyryl i kotka Księżniczka Ardżumand, których to z czystym sumieniem można nazwać pełnoprawnymi bohaterami tej powieści. Dodatkowo mieliśmy zakochanego wiktoriańskiego studenta i rozkapryszoną pannę; niezastąpionego kamerdynera i wprowadzające wiele zamieszania seanse spirytystyczne. Książka ta jest strasznie zakręcona, ale mimo tego, a może właśnie z tego powodu, bardzo mi się podobała.
Książkę czytałam na czytniku.
Czytałam kiedyś tę książkę i dobrze się przy tym bawiłam... Komedia pomyłek to dobre określenie. Fajna lektura.
OdpowiedzUsuńDla mnie świetna. No ale bezkrytycznie wielbię Willis.
OdpowiedzUsuń