poniedziałek, 28 lutego 2011

Podsumowanie lutego 2011

Luty był miesiącem, w którym moje życie osobiste wywróciło się do góry nogami. Pewien długi rozdział mojego życia został definitywnie zamknięty. Zakończył się także mój pobyt w stolicy i rodowita łodzianka powróciła do Łodzi. Sytuacja ta sprawiła, że zaniedbałam nieco bloga, bo nie miałam po prostu weny na pisanie. Mam nadzieję, że niedługo mi ona powróci.

Po tym krótkim wyjaśnieniu czas przystąpić do właściwego podsumowania. W lutym opisałam 7 książek, przeczytałam dwa razy więcej (mam 7 zaległych recenzji), ale to już wiadomo czemu. Z tych siedmiu książek sześć przeczytałam na czytniku, jedna zaś jest moją pierwszą książką recenzyjną otrzymaną od wydawnictwa.

W ramach poprawiania sobie humoru rozpoczęłam powtórkę z Chmielewskiej. Co prawda opisałam tylko jedną książkę, ale trzy kolejne już czekają na trochę weny. Zapoznałam się z twórczością Kariny Pjankowej i bardzo żałuję, że po polsku są dostępne tylko dwie jej książki: Prawa i powinności, które tak mi się bardzo spodobały i nowość wydawnicza Z miłości do prawdy. Jestem ciekawa, ile książek wydała w Rosji, ale moja nieznajomość języka nie pozwala mi się tego dowiedzieć :(

Na książkę miesiąca zdecydowanie wybieram wspomniane Prawa i powinności, antyksiążki w tym miesiącu wybierać nie będę, bo uważam, że żadna z opisanych przeze mnie książke nie zasługuje na to miano.

wtorek, 22 lutego 2011

Maj Sjowall, Per Wahloo: Śmiejący się policjant

Dane pierwszego wydania
Wydawca: Czytelnik
Rok wydania: 1973
Dane najnowszego wydania
Wydawca: Amber
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 208
Wymiary: 145 x 210 mm
ISBN: 978-83-241-3601-8
Informacje ogólne
Cykl: Martin Beck (tom 4)
Tytuł oryginału: Den skrattande polisen
Tłumaczenie: Maria Olszańska

Ocena
ocena ogólna: 4+/6
fabuła: 5/6
stopień wciągania: 4/6
uczucie własne: 4+/6

Trzynastego listopada 1967 roku w Sztokholmie wydarzyło się masowe morderstwo. Tuż przed końcem trasy, nieustalony sprawca zastrzelił osiem osób, zaś jedną ciężko ranił. Szybko okazało się, że jedną z ofiar był policjant.
Policja nie ma praktycznie żadnych śladów. W związku z tym czepiają się wszelkich poszlak. Czy uda im się wykryć sprawcę?

Książkę czytało mi się dobrze. Nie była to Roseanna, ale nie było również tak źle jak w Mężczyźnie, który rozpłynął się w powietrzu. Książka, podobnie jak pozostałe z serii, ma wolne tempo, rekompensowane stylem narracji. Wszystkim miłośnikom skandynawskiego kryminału książkę umiarkowanie polecam :)

Książkę czytałam na czytniku.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Joanna Chmielewska: Nawiedzony dom

Informacje ogólne
Rok pierwszego wydania: 1979
Cykl: Janeczka i Pawełek (tom 1)

Dane najnowszego wydania
Wydawca: Kobra Media
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 288
Wymiary: 125 x 195 mm
ISBN: 978-83-61455-54-7

Ocena
ocena ogólna: 5+/6
fabuła: 5/6
humor i styl : 5+/6
uczucie własne: 5+/6

Chmielewska jest ulubioną pisarką mojego dzieciństwa. Zaczęło się chyba od Wielkich zasług, które dawno temu kupili mi rodzice. Potem sięgałam praktycznie po wszystko, co mi wpadło w ręce w bibliotece, tak że pod koniec podstawówki byłam po lekturze większości jej wczesnych książek (do Złotej much). Potem ja przestałam mieć czas na czytania, zaś Chmielewska zaczęła tracić formę. Nadal od czasu do czasu sięgałam po jej kolejne książki, ale w większości przypadków, choć nadal niezłe, to już nie było to.
Już od jakiegoś czasu myślałam nad tym, aby sobie przypomnieć jej wszystkich książki, ale zawsze kolejka jeszcze nie przeczytanych książek zniechęcała mnie do tego przedsięwzięcia. Teraz, kiedy potrzebna mi książka optymistyczna do rozjaśnienia mroków egzystencji, uznałam, że nadszedł jej czas. Niniejszym ogłaszam akcję powrotu do Chmielewskiej. O ile nic się nie zmieni, możecie w najbliższym czasie, spodziewać się wysypu recenzji jej książek.

Nawiedzony dom to pierwsza część przygód Janeczki i Pawełeka, zaczynająca się od znalezienia ich nieodłącznego psa Chabra. Janeczka ma około 11 lat*, zaś brat jest od niej o rok starszy. Ojciec rodzeństwa otrzymał niedawno spadek z zagranicy w postaci wielkiego domu i pewnej sumy pieniędzy. Testator zastrzegł jednak, że cała jego rodzina musi w tym domu zamieszkać, co wiąże się z wieloma kłopotami. W domu tym mieszkają obecnie lokatorzy, z którymi należy dokonać zamiany mieszkania, nie wszyscy zaś się na tę zamianę zgadzają. Poza tym posesja wymaga generalnego remontu, który okazuje się trudniejszy niż początkowo sądzono.

Janeczka i Pawełek są rodzeństwem zgranym i ciekawskim. Potrafią z determinacją dążyć do celu, nawet jeżeli przez to muszą mieć same piątki w szkole i unikać wagarów. Ich chęć rozwikłania tajemnicy, doprowadza ich do łażenia po dachu (i darcia kolejny spodni), włamania (jak dobrze mieć kolegę z ojcem ślusarzem) oraz tresowania babci. Na szczęście dzięki wielkim zasługą wszystkie przewinienia przechodzą im ulgowo.

Nawiedzony dom czytałam teraz co najmniej po raz drugi. Muszę przyznać, że ocena z przeszłości była nieco wyższa niż obecna. Zapewne ma na to wpływ fakt, że jest to powieść dla młodzieży, a ja już chyba troszkę wyrosłam ;) oraz (choć pobieżna) wiedza co będzie dalej.
Wszystkim młodym czytelnikom, powieść tą serdecznie i ze wszystkich sił polecam. Starszym polecam także, aczkolwiek gorąco tylko miłośnikom autorki.

*Janeczka ma 11 lat w Wielkich zasługach, które mogą się równie dobrze dziać w wakacje zaraz po Nawiedzonym domu, jak i jakiś czas później.

Książkę czytałam na czytniku.

sobota, 19 lutego 2011

Karina Pjankowa: Prawa i powinności

Informacje ogólne
Wydawca: Fabryka Słów
Rok wydania: 2009
Rok pierwszego wydania polskiego:
Liczba stron: 532
Wymiary: 125 x 195 mm
ISBN: 978-83-7574-065-3
Tytuł oryginału: Права и обязанности
Tłumaczenie: Ewa Skórska

Ocena
ocena ogólna: 6-/6
fabuła: 5-/6
stopień wciągania: 5/6
humor i styl: 6/6
uczucie własne: 6/6

Na recenzję tej książki trafiła na blogu rosyjskiego wyzwania (cała recenzja tu) i dodałam ją do kolejki na zasadzie wyzwaniowej fantastyki. Potem zaś przyszedł czas, kiedy miałam ochotę się pośmiać, Prawa i powinności okazały się w moim przypadku strzałem w dziesiątkę!

Tajemnicze niebezpieczeństwo zagraża światu. Przedstawiciele wszystkich ras wyruszają, aby je pokonać. Na końcu zaglądają do krasnoludów, które powiadamiają o wszystkim Władcę. Ten postanawia osobiście dołączyć się do wyprawy, ale wszak trzeba to zrobić incognito, więc dołącza do niej jako nekromanta.
Ciemny czarownik nie przypada pozostałym członkom drużyny do gustu. Początkowo drwią z jego młodego wieku i niedoświadczenia. Szybko jednak okazuje się, że nekromanta nie jest wcale tym za kogo się podaje, tylko w takim razie kim jest naprawdę?

Książka bardzo mi się podobała. Dawno żadna książka tak mnie nie rozśmieszyła. Sama fabuła nie była może jakoś szczególnie odkrywcza i miała kilka drobnych dziur, ale za humor i styl, jestem w stanie wybaczyć drobne niedociągnięcia. Dla mnie ta książka była po prostu świetna. Wszystkim lubiącym fantastykę i pragnącym się pośmiać serdecznie ją polecam.

Książkę czytałam na czytniku.

niedziela, 13 lutego 2011

Ray Bradbury: 451 stopni Fahrenheita

Dane pierwszego wydania polskiego
Wydawca: Czytelnik
Rok wydania: 1960
Tytuł oryginału: Fahrenheit 451
Tłumaczenie: Adam Kaska

Dane najnowszego wydania
Wydawca: Solaris
Liczba stron: 224
Wymiary: 130 x 200 mm
ISBN: 978-83-7590-027-9
Tłumaczenie: Iwona Michałowska

Ocena ogólna: 4/6

Dodałam tę książkę do mojej kolejki pod wpływem recenzji Podsłucha, zaś czytając wpis Poniedziałkowy gość w Mieście książek poczułam się sprowokowana wypowiedzią peek-a-boo na temat tej książki i tak trafiła ona na mój czytnik.

451 stopni Fahrenheita opowiada o świecie, w którym strażacy nie zajmują się gaszeniem pożarów (wszystkie domy są ognioodporne), lecz ich wzniecaniem u osób, u których znaleziono zakazane książki. Tak samo jak za czasów inkwizycji istnieje lista pozycji zabronionych, jest ona jednak o wiele dłuższa: Montag wpatrywał się nad głowami kolegów w ścianę z wypisanym na maszynie milionem tytułów zakazanych książek. Właściwie wszystkie książki należące do literatury pięknej są zakazane, a że szkolenia odbywają się za pomocą filmów, to posiadanie jakiejkolwiek książki wzbudza podejrzenia.
Większość ludzi nie pamięta już, że strażacy kiedyś gasili pożary zamiast je wzniecać i że książki umiały dodawać wartości ludzkiemu życiu. Ludzie żyją otumanieni przez "rodzinkę" z interaktywnych ścian salonów i nie widzą w swojej egzystencji sensu, choć sami sobie z tego nie zdają sprawy. Samobójstwa są właściwie normą: każdy zna kogoś, kto się zabił, zaś każdej nocy w mieście kilka razy jest wzywana ekipa odtruwająca do tych, którzy połknęli za dużo tabletek nasennych.
Ludzie żyją koło siebie, a nie ze sobą. Małżeństwa są sobie obce, znajomi tak naprawdę się nie znają. Mieszkańcy szukają rozrywek w niebezpiecznie szybkiej jeździe, która stosunkowo często kończy się śmiertelnym wypadkiem.
W takim właśnie świecie żyje Guy Montag - strażak, posiadacz symbolicznego hełmu z numerem 451. Pewnego dnia spotyka on Klarysa McClellan - dziewczynę, która zaczepia go na ulicy i zaczyna z nim rozmowę, co samo w sobie jest już dziwne. Te spotkania, oraz nieudane samobójstwo żony zaczynają otwierać mu oczy na świat...

451 stopni Fahrenheita to temperatura, w której pali się papier, jednak moim zdaniem książki nie są tym, o co w tej powieści chodzi. Światu, w którym żyje Montag, brakuje przede wszystkim relacji między ludzkich. Książki są symbolem nośnika, który te relacje jest w stanie przechować, pokazać, uzmysłowić potrzebę ich istnienia. Medialna papka podawana na co dzień ludziom jest całkowicie ich pozbawiona. Masowe samobójstwa i wypadki nikogo nie wzruszają, ludzie, którym brakuje książek są w mniejszości i boją się sprzeciwić systemowi. Książki są ważne, ponieważ są w stanie wzbudzać w ludziach emocje i nie jest ważny sposób przechowania ich treści. Bohaterowie tworzą bibliotekę z ludzi, którzy daną książkę przeczytali i dzięki którym może kiedyś w przyszłości, będzie można je, choć częściowo, odtworzyć.

451 stopni Fahrenheita jest na pewno książką poruszającą istotne współcześnie kwestie. Mimo tego, że od jej powstania minęło prawie 60 lat, nie straciła zbyt wiele ze swojej aktualności.
Moim zdaniem jest to pozycja dość trudna i powiedźmy szczerze: przeczytałam ją tylko dlatego, że okazała się książką krótką, ja zaś nie lubię zostawiać rozgrzebanych lektur. Dlatego też myślę, że małe są szansę, aby głos Bradbury trafił do tych, których dotyczy. Jest on w stanie poruszyć conajwyżej tych, którzy nie zostali jeszcze ostatecznie otumanieni prze media i jakieś książki jeszcze czytają.

Odnosząc się do słów peek-a-boo w linkowanym wpisie uważam, że albo miał być to żart, albo nastąpiła jakaś pomyłka. Osoby posiadające czytniki książek, są w przytłaczającej większości osobami, które książek czytają dużo. Fakt, że czytając na czytniku, nie mają do czynienia z papierem, jest w tym kontekście nieistotny. Zmiana nośnika nie powoduje, że nie trafiają do nas przekazywane treści, a dzięki łatwości przechowywania zawartości wielu książek w jednym miejscu, mamy większą łatwość zapoznawania się z nimi.

451 stopni Fahrenheita polecam wszystkim, ale dość umiarkowanie. Myślę, że wszyscy, którzy przeczytają te słowa, należą raczej do ludzi, którzy mimo większego lub mniejszego zabiegania, sięgają jeszcze czasem po książkę, więc was moim drodzy, tak naprawdę jeszcze nie trzeba uświadamiać. Każdego, który zdecyduje się na lekturę, uprzedzam, że jest to książka dość trudna, bardziej wymagająca niż przeciętna lektura dla przyjemności i trzeba zarezerwować dla niej pewien czas. Dla mnie książka ta, mimo bycia trudną, była także w jakiś niewyjaśniony sposób wciągająca, zmuszająca do połknięcia jej jednym tchem.

Naprawdę nie wiem, jak mam ocenić tę książkę. Myślałam nad tym długo i nie będę chyba zadowolona z żadnej oceny. Książka mnie nie zachwyca, ale z drugiej strony sprowokowała mnie do napisania na jej temat bardzo długiej, jak na mnie, notki. Więc chyba jednak "coś" w niej jest. Ruskim targiem ocena ogólna 4/6, choć jednocześnie chciałabym jej postawić 5 i 3, 5 za mówienie o rzeczach ważnych, zaś 3 za trudny sposób tej wypowiedzi.

Książkę czytałam na czytniku.

piątek, 11 lutego 2011

Edna Buchanan: Nie igra się z Miami

Informacje ogólne
Wydawca: Amber
Rok wydania: 1996
Liczba stron: 206
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 83-7169-091-6
Cykl: Britt Montero (tom 2)
Tytuł oryginału: Miami, it's murder
Tłumaczenie: Paweł Wieczorek

Ocena
ocena ogólna: 4+/6
fabuła: 4+/6
stopień wciągania: 4+/6
uczucie własne: 4+/6

W mieście grasuje nieuchwytny gwałciciel - atakuje w toaletach w centrum, choć w żadnym z budynków nie zauważono nikogo podejrzanego. Człowiek, który dzięki kruczkom prawnym uniknął krzesła elektrycznego (zabójstwo żony), ginie we własnym domu przypadkowo porażony prądem. Trwa kampania wyborcza Erica Fieldinga - kandydata na gubernatora, który jako nastolatek był głównym podejrzanym w śledztwie o zabójstwo Mary Beth Rafferty. Czy w przeszłości słusznie umorzono śledztwo?

Drugi tom przygód Britt Montero - reporterki policyjnej w Miami Daily News jest niestety słabszy od pierwszego. Wydaje mi się, że powodem jest za duża liczba głównych wątków (aż 3), co powoduje, że czytelnik się rozprasza. A może ja po prostu nie miałam nastroju na tę książkę? Nie wiem.
Ponieważ jednak nadal jest dobrze, to pewnie za jakiś czas sięgnę po kolejną książkę autorki. Nie igra się z Miami umiarkowanie polecam, także tym którzy nie czytali poprzedniego tomu, bo powiązanie jest luźne i dotyczy tylko życia osobistego reporterki.
Wszystkich, którzy zastanawiają się nad sięgnięciem po tę pozycję, ostrzegam przed blurbem, którego zdecydowanie nie należy czytać. Ja na szczęście przeczytałam go po zakończeniu lektury, bo w przeciwnym wypadku zgrzytałabym zębami, ponieważ zdradza on przemyślenia Britt gdzieś z połowy książki...

Książkę czytałam na czytniku.

wtorek, 8 lutego 2011

Siergiej Łukjanienko: Czystopis

Informacje ogólne
Wydawca: Mag
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 317
Wymiary: 125 x 195 mm
ISBN: 978-83-7480-107-2
Cykl: Poprawianie błędów (tom 2)
Tytuł oryginału: Чистовик
Tłumaczenie: Anna Skórska


Ocena
ocena ogólna: 4+/6
fabuła: 5=/6
stopień wciągania: 5/6
uczucie własne: 4/6

Czystopis to bezpośrednia kontynuacja Brudnopisu, dlatego trudno napisać o czym jest nie zdradzając zakończenia poprzedniej części. Jednak coś spróbuję ;)

Kirył wyrusza do Charkowa do znajomej celniczki-kowalki. Poprzez kolejne wieże trafia do Polski, gdzie spotyka go Kotia. Ten przekonuje go, że to co się między nimi stało, było nieporozumieniem, on ma zaś podobne przekonania do Kiryła. Zaopatrzony w pełnomocnictwa, Kirył wyrusza jako poseł do Opoki. Tam zaczyna się domyślać, co budzi jego zdolności. Idąc za poleceniem członka konklawe, wyrusza do jądra ciemności...

Czystopis mnie rozczarował. Początek jest w porządku, książka wciąga, poznajemy nowe światy i dowiadujemy się nieco więcej o funkcyjnych. Właściwie ciekawie jest prawie do końca. A potem, po dotarciu do wachlarzowego wieżowca, dowiadujemy się, że wszystko jest inaczej niż myślał Kirył i właściwie to nie ma żadnego wyjścia z zaistniałej sytuacji. Ja osobiście odniosłam wrażenia, że autorowi skończyły się pomysły na fabułę. Właściwie od momentu wejścia naszego bohatera do budynku, wszystko zaczyna być jakieś takie wymuszone. Zdecydowanie brakuje mi w tej książce wyrazistego zakończenia. To co jest, jest jakieś takie niedorobione...

Książki właściwie nie polecam. Nie wiem, czy nie wolałabym zostać z niedosytem po Brudnopisie, zamiast z takim zakończeniem tej historii. Wiem jednak, że sama po przeczytaniu takiej recenzji, mimo wszystko wzięłabym się za książkę, będąc po lekturze pierwszej części. Tak więc napiszę nieco inaczej: śmiało sięgnijcie po Czystopis, tylko nastawcie się najpierw, że to nie będzie już to :(

Książkę czytałam na czytniku.

czwartek, 3 lutego 2011

Orson Scott Card: Pamięć Ziemi

Dane pierwszego wydania
Wydawca: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1994

Dane najnowszego wydania
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 296
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-7648-538-6

Informacje ogólne
Cykl: Powrót do domu (tom 1)
Tytuł oryginału: The Memory of Earth
Tłumaczenie: Edward Szmigiel

Ocena
ocena ogólna: 5/6
fabuła: 5/6
stopień wciągania: 5/6
uczucie własne: 5/6

Naddusza to komputer, którego jedynym celem jest ochrona ludzkości na planecie Harmonia. Minęło jednak ponad czterdzieści milionów lat od czasu jego powstania i nie wszystkie podzespoły działają poprawnie. Naddusza potrzebuje naprawy i być może przeprogramowania, aby to uzyskać niezbędna jest mu pomocy ludzi z Harmonii.
Nafai jest najmłodszym z czterech braci mieszkających w domu swego ojca, stojącego pod miastem Basilika. Zgodnie z prawem, domy wewnątrz murów, mogą posiadać tylko kobiety i tylko one mogą przebywać w okolicach świętego jeziora. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety oddają cześć Nadduszy, ale oba kulty bardzo się różnią.
Wracający do domu ojciec Nafai doznaje wizji zniszczenia miasta. Naddusza przekazuje mu, że wszyscy muszą powrócić do starych praw, bo w przeciwnym wypadku miasto zginie. Wielu wierzy w opisaną wizję, ale także wielu się ona nie podoba. W mieście rozpoczyna się walka o władzę...

Początkowe kilkadziesiąt stron książki obejmuje opis świata. Czytając go, co chwila doznawałam dziwnego uczucia. Z jednej strony mamy wędrujące na wielbłądach karawany i towary przewożone na grzbietach zwierząt, z drugiej komputery, baterie słoneczne i lewitery. Kiedy już powoli przyzwyczajałam się do panującego tam "średniowiecza", natykałam się na kolejny niepasujący do ogólnego obrazu element, co po raz kolejny wywoływało chwilową konsternację. Ale właśnie taki jest ten świat: z jeden strony zacofany, z drugiej zaś bardzo rozwinięty technicznie. W trakcie lektury, dowiadujemy się w jaki sposób został ukształtowany i jakimi środkami to "zacofanie" było utrzymywane. Było, bo Naddusza traci siły...

Pamięć Ziemi czytało mi się bardzo dobrze. To jest zupełnie inny Card, niż ten znany mi z cyklu Endera. Oczywiście, to że inny, nie oznacza, że gorszy :)
Podobało mi się zakończenie książki. Pewien etap historii został zakończony, wskazano co będzie następnym. Więc jestem ciekawa co będzie dalej, ale nie czuję konieczności, aby już i natychmiast sięgać po kolejny tom. Lubię takie zakończenia. Po kolejny tom cyklu Powrót do domu na pewno za jakiś czas sięgnę i mam nadzieję, że drugi tom będzie równie ciekawy jak pierwszy.

Pamięć Ziemi chciałabym polecić wszystkim miłośnikom science-fiction, ale także tym, którzy z tego typu literaturą nie mieli jeszcze styczności. Myślę, że ta książka może być miłym wprowadzeniem do tego gatunku, bo jego elementy wprowadzane są tu stopniowo.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i S-ka.

środa, 2 lutego 2011

Podsumowanie stycznia 2011

W poprzednim miesiącu opisałam 16 książek, 6 było z biblioteki (z czego jednej nie udało mi się przeczytać), jedna była własna, 2 to audiobooki, zaś pozostałe przeczytałam na czytniku.

Przeczytałam całą Sagę Cienia Carda, tak więc książek z cyklu Endera wydanych po polsku pozostał mi już tylko do przeczytania Ender na wygnaniu. Skończyłam cykle: Złotoskóry (jednocześnie wyczerpując wszystkie książki autorki przetłumaczone na język polski) oraz Percy Jackson i bogowie olimpijscy. Przeczytałam ostatnią z wydanych w Polsce części serii Kampanie Richarda Sharpe'a, kontynuowałam cykle Ziemiomorze, Jeźdźcy smoków z Pern (aktualnie mam przeczytane wszystkie części wydane po polsku) oraz Sagę o Midkemii i Kelewanie.

Zaczęłam cykl Biały Jaguar Arkadego Fiedlera, co było jednocześnie moim pierwszym spotkaniem z tym autorem i szczęśliwie spotkaniem udanym. Poza tym poznałam także twórczość Marcina Bruczkowskiego, co zachęciło mnie do wciągnięcia wszystkich jego książek na listę do przeczytania.
Niewątpliwie miesiąc ten upłynął mi pod znakiem Orsona Scota Carda oraz Robin Hobb. Carda przeczytałam aż cztery książki, Hobb zaś, co prawda dwie, ale w sumie objętościowo były chyba dłuższe niż tamte cztery.

Za najlepszą książkę miesiąca uznaję Złocistego błazna, zaś za antyksiążkę Rogi Tartarusa i Zaklęcie imperium.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...