niedziela, 3 października 2010

Agnieszka Graff: Świat bez kobiet

Informacje ogólne
Wydawca: WAB
Rok tego wydania: 2008
Rok pierwszego wydania: 2001
Liczba stron: 296
Wymiary: 123 x 195 mm
ISBN: 978-83-7414-451-3

Ocena
ocena ogólna: 6/6

Fakt istnieja tej książki odkryła przede mną Moreni i od tamtej chwili było dla mnie jasne, że książkę tę po prostu muszę przeczytać.

Agnieszka Graff pisze w swojej książce o wielu sprawach. Dla mnie największym odkryciem była kwestia języka i jego bezpośredniego związku z dyskryminacją kobiet. Choć do tej pory uważałam dodawanie żeńskich końcówek do niektórych zawodów za śmieszne, no bo jak to brzmi: psycholożka to po przeczytaniu tej książki zmieniłam zdanie. Dopóki nie obsłuchamy się ze słowami takimi jak np.: prawniczka, polityczka, ministerka, premierka czy adwokatka (i to bez skojarzeń z teczką) podświadomie język będzie narzucał widzenie kobiet jako gorsze od mężczyzn. Dopóki nie wyrzucimy z naszego języka "męskiej decyzji" (jako synonimu poważniej decyzji), zachęt "bądź mężczyzną" (bądź silny, odważny, nie daj się zdominować) i innych zwrotów sugerujących nam bez przerwy, że kobiety są gorsze, to prawdziwego równouprawnienia nie będzie.
Wszak cały czas w wielu domach pokutuje "tradycyjny" model rodziny: mama sprząta w domu, gotuje, wychowuje dzieci, ojciec przychodzi z pracy i odpoczywa, co gorsza nawet wtedy gdy jego żona także ma swoja pracę zawodową. Jeżeli w szkole dzieci nie dostaną silnych wzorców równościowych, to wychowane zostanie kolejne pokolenie, w którym kobiety będą dyskryminowane, a co więcej same będą bronić takiego stanu.

Kolejnym sposobem pomijania sprawy dyskryminacji kobiet, jest traktowanie feminnistek jak wariatek. Przecież one to potrafią tylko palić staniki (ten pokutujący mit o paleniu staników jest nieprawdziwy - szczegóły w książce) i wcale nie są "normalnymi" kobietami. Ja po prostu nie rozumiem, jak ludzie dają sobie wmówić takie bzdury. Jak kobiety (!) dają sobą tak manipulować, że wierzą, że feministki wcale nie walczą o ich dobro? Wiem, wychowanie, stereotypy, język i mamy kobiety przekonane, że "przecież mamy równouprawnienie", choć do niego jeszcze bardzo daleko...

Dopiero ta książka uświadomiła mi, jak powoli w debacie o aborcji kobieta zaczęła znikać, zastępowana przez swój brzuch, jak zamiast płodu niepostrzeżenie już od pierwszych dni zaczęło pojawiać się dziecko, choć od zapłodnienia do dziecka droga jest bardzo daleka... Szokujące są opisane w tej książce relacje kobiet, którym odmówiono możliwości legalnej aborcji. Kobieta, u której badania prenatalne wykazały zespół Downa u płodu, miała szczęści: w końcu znalazła szpital, w którym przerwano jej ciążę.
Alicja T. (jak sądzę chodzi o Alicję Tysiąc) już takiego szczęścia nie miała. Alicja nie powinna mieć więcej dzieci ze względu na problemy ze wzrokiem. Jej okulistka, już przy poprzedniej ciąży mówiła, że Alicja powinna była ją przerwać, kiedy jednak Alicja poszła do niej, ona wszystkiego się wyparła. Na podróżach od lekarz, do lekarza, upływał czas, aż w końcu było za późno i dziecko przyszło na świat, zaś jego matka prawie całkowicie straciła wzrok, każda czynność może spowodować ostateczną jego utratę. I kto wtedy zaopiekuje się jej trójką dzieci? Skąd ona ma brać pieniądze na swoje leki? Jak można przedkładać narodziny dziecka (bo nikt mi nie wmówi, że mówimy o jakimkolwiek jego dobru) nad dobro jego matki i jej już urodzonych dzieci?
Ostatnia historia opowiada o kobiecie, która po prostu nie chciała mieć kolejnego dziecka. Ponieważ nie było żadnych wskazań do legalnej aborcji, zdecydowała się na podziemie aborcyjne. Okazało się, że znalezienie lekarza, który dokona aborcji, to naprawdę żaden problem. Trzeba tylko mieć parę tysięcy i po kłopocie... niestety nie każdy te parę tysięcy ma...

Jak można się domyśleć z powyższego tekstu, ja jestem całkowicie za prawem kobiet do aborcji, niezależnie od powodów. Uważam, że kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu i żadne państwo nie powinno regulować kiedy może, a kiedy nie, usunąć ciążę. Jednak przekonałam się ostatnio, że nawet ja poddałam się wpływowi, języka tej debaty. Słuchałam sobie ostatnio Głosu w wietrze i tam jest fragment o przerwaniu ciąży: jedna starożytna Rzymianka mówi drugiej, że przecież może przerwać ciążę (ja: skoro wiedzą jak, to może); ta w ciąży, że jak to ona ma zabić swoje dziecko! (ja: no tak, no przecież nie zabije swojego dziecka); pierwsza Rzymianka tłumaczy jej, że to nawet jeszcze nie jest dziecko (ja: zaraz wróć, ale mnie otumanili, przecież to nie jest dziecko, to jest płód). Jak widać język może na chwilę otumanić nawet osobę o zdecydowanych poglądach, a co dopiero mówić o osobach, które nie mają wyrobionego zdania...

To nie są wszystkie tematy, które porusza pani Graff, ale te najbardziej mnie poruszyły. W powyższym tekście jest sporo moich opinii, pobudzonych przez lekturę tej książki. Uważam, że każdy powinien tę książkę przeczytać. Nie jako przyjemną lekturę na popołudnie, ale jako książkę nad którą należy się zastanowić. Bo przerażające jest, jak przechodzimy do porządku dziennego nad obecna wokół nas dyskryminacją kobiet.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że przekonałam Cię do lektury pani Graff. Mnie też na wiele spraw otworzyła oczy. Wiadomo, jeżeli człowiek mieszka całe życie w jednym kraju, to wszystko, co się w nim dzieje, bierze za normę (np. to, że u nas były wielkie szopki z kilkutugodniowym urlopem "tacierzyńskim", a na zachodzie - chyba o Szwajcarię chodziło, nie pomnę już dokładnie - normą jest urlop rodzicielski, na który może się udać każdy z rodziców) i nawet nie wiem, że można inaczej. Widzę też, że w kwestii prawa do aborcji mamy podobne zdanie. Prawo aborcyjne to fikcja, bo kto ma pieniądze, skorzysta z podziemia, albo wyjedzie za granicę na legalny zabieg. Pozostaje tylko dramat kobiet takich jak Alicja Tysiąc, której dziecku zapewniono ochronę od poczęcia do narodzin, ale po narodzinach już nie. Rozpisałam się trochę, ale może na tym skończę, zanim mnie emocje poniosą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi się ta książka bardzo podobała i wydała mi się ważna. Dobrze, że o niej napisałaś i to tak napisałaś. Dobrze się tę recenzję czytało właśnie dlatego, że emocjonalna...

    Zgadzam się, że dobrze byłoby, gdyby ludzie czytali takie książki. Nawet jeśli się z nimi nie zgodzą (bo i ja nie w każdym miejscu nie zgadzałam się z autorką), to powinni przynajmniej poznać argumenty p. Graff.

    PS. Czytałam tę książkę jako lekturę do jakichś zajęć na studiach i chyba muszę ją sobie na spokojnie powtórzyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że sporej liczbie ludzi ta książka miałaby szansę otworzyć oczy, o ile tylko znaleźli by czas i chęci na jej przeczytanie.

    Ja także nie w każdym momencie zgadzałam się z a panią Graff, ale przecież nie o to chodzi, aby cały czas być w zgodzi z autorem, ale o to, aby zacząć się nad pewnymi problemami zastanawiać. Teoretycznie można to oczywiście zrobić samodzielnie, ale jest prościej jak ktoś nam da mentalnego kopniaka.

    Moreni prawo aborcyjne jest tylko w pewnym sensie fikcją. Bo to także problem samobójstw, popełnianych nie z chęci, ale przez przypadek, w wyniku próby samodzielnego pozbycia się dziecka. Zaś nawet wtedy, gdy ktoś jest w stanie uciułać te parę tysięcy, to mamy problem pokątnych zabiegów groźnych dla zdrowia (dla tych co uciułają mało) oraz braku psychologicznej opieki przed podjęciem ostatecznej decyzji. Jak już pisałam, uważam, że każda kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu, ale uważam też, że ktoś kompetentny powinien jej pomóc zmierzyć się z tą decyzją. Jeżeli naprawdę chce, niech usuwa, ale jeżeli jest pod presją, czegoś się boi itp., to może jednak niech ktoś kompetentny pogada i pomoże rozważyć konsekwencje, bo są wszak przypadki, kiedy decyzja o aborcji okazuje się z czasem zła decyzją. W obecnej zaś sytuacji, kobiety po podjęciu decyzji, zastanawiają się gdzie zrobić zabieg i jak uzbierać tyle pieniędzy, nie myślą zaś już więcej o tym, czy naprawdę chcą pozbyć się ciąży. Mogą być także pod presją partnera, który da na zabieg, wręcz wymusza jego zrobienie, powodując że kobieta nie ma czasu się zastanowić nad tym, czego ona chce.
    Uważam zresztą, że pisanie, że prawo aborcyjne jest fikcją, pogarsza sytuacje. Utwierdza nas w przekonaniu, że skoro to fikcja, to po co się tym przejmować. Przestajemy się nim przejmować, tak samo jak nikt nie przejmuje się ograniczeniami prędkości i innymi przepisami drogowymi. Nawet nieprzejmowanie się przepisami drogowymi może być niebezpieczne, kiedy ktoś zignoruje znak postawiony akurat z sensem, ale ignorowanie faktu, że Polska posiada tak barbarzyńskie prawo aborcyjne, prowadzi do jeszcze większej tragedii, tragedii wielu kobiet i ich rodzin, tragedii dzieci, których matkę kolejny porób okaleczył lub nawet zabił. Każda z nas, kobiet świadomych, wie, że jeżeli będzie musiała, to znajdzie te parę tysięcy i zrobi co trzeba. W ten sposób zapewniamy siebie, że nas ten zakaz nie dotyczy, i przestajemy myśleć o tym, że to prawo jest po prostu złe i trzeba je zmienić. Skoro my je ominiemy, przestajemy walczyć o jego zmianę, pozwalając aby było jakie jest. A tylko walcząc wspólnie, mamy jakąkolwiek szansę sprawić, aby rządzący przypomnieli sobie, że Polska jest państwem świeckim, zaś prawo ma być dla obywateli, a nie na odwrót.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście, że z prawem tym wiążą się też problemy, o których piszesz, a o których się nie mówi. Zwłaszcza dotkliwy wydaje się ten z pomocą psychiczną dla kobiet. Często zdarza się przecież, że kobieta wybiera aborcję dlatego, że boi się, cóż takiego ludzie powiedzą, kiedy odda dziecko do adopcji, myślę też, że dzięki opiece psychologa można by uniknąć większości tych samobójstw, o których wspomniałaś. Pomoc psychologiczna w takich wypadkach bywa bezcenna. Pisząc, że prawo aborcyjne jest fikcją (bo jeżeli łatwo prawo takie większości zainteresowanych ominąć, to jest ono fikcją) w domyśle miałam, że trzeba je zmienić (jeśli coś się nie sprawdza, wymaga wymiany). Tak samo jest z ograniczeniami prędkości: zamiast zainwestować w nowe drogi, bo stare są dziurawe i stanowią zagrożenie, stawia się znak ograniczenia prędkości. No i jest to znak słuszny, bo droga stanowi zagrożenie, ale nie jest to rozwiązanie ani dobre, ani kompleksowe. Podobnie ma się sytuacja z prawem do aborcji: mamy rozwiązanie w pewnym sensie logiczne, ale nie likwidujące problemu. Z drugiej strony masz rację pisząc, że w opinii publicznej, jeśli przepis jest fikcyjny, nie warto się nim zajmować. A zgadzamy się obie, że jest to sprawa, o której nie powinno się zapominać. Swoją drogą myślę, że drugą stroną tego medalu jest sprawa dostępu do antykoncepcji - w myśl zasady, że lepiej zapobiegać, niż leczyć (jakkolwiek to zabrzmi). A ten problem również jest po macoszemu traktowany...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zgadzam się, że to prawo jest w stanie ominąć większość zainteresowanych, choć żadnych twardych danych nie znam.

    Dostęp do antykoncepcji to całkowicie inne bajka... Dostęp mają Ci których na to stać, jeżeli zaś mówimy o innej antykoncepcji niż tabletki, to świadomi potrzeby jej stosowania musi być także mężczyzna, co niestety nie zawsze ma miejsce.

    Niezależnie jednak od dostępu do antykoncepcji, potrzebny jest powszechny dostęp do aborcji. Myślę, że mówiąc jednym tchem o aborcji i dostępie do antykoncepcji, jednocześnie zmniejszamy siłę naszego głosu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...