Informacje ogólne |
Ponieważ pierwszy tom cyklu skończyłam czytać pod koniec maja, to przed przystąpieniem do lektury Kamienia łez, postanowiłam przejrzeć Pierwsze Prawo Magii. Skończyło się na tym, że to było bardziej czytanie niż przeglądanie, zaś mimo (częściowej) znajomości wydarzeń było to ciekawsze niż za pierwszym razem. Zastanawiałam się czy nie zwiększyć oceny tamtej części, ale doszłam do wniosku, że pewnie teraz mnie bardziej wciągnęło, bo omijałam nudne kawałki i dałam spokój. Fajne jest jednak to, że książka nadal jest ciekawa w trakcie drugiego czytania.
Po tej małej dygresji, przejdę może wreszcie do tematu ;) Jak widać z oceny, Kamień łez podobał mi się bardzo. Generalnie książka miała tylko dwie wady: bardzo trudno się było od niej oderwać i miała małą nieścisłość z pierwszą częścią w kwestii tego kto wyniósł Księgę opisania mroku. Drugi tom zachęcił mnie do cyklu bardziej niż pierwszy (w pierwszym czytaniu) i dość szybko planuję wziąć się za tom trzeci. Zaś wszystkich czytających tę notkę bardzo zachęcam do lektury cyklu.
Kamień łez rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia poprzedniego tomu. Początkowo mamy dwa główne wątki: jeden dotyczący Richarda i Kahlan i ich poczynań w wiosce Błotnych Ludzi, drugi zaś Zeda.
Czarodziej odkrywa, że w wyniku otwarcia szkatuły, na świat wydostał się przedmiot, którego wcale nie powinno tu być. Jakby tego było mało, okazuje się, że posłużenie się magią Ordena, umożliwiło wydostanie się na świat niebezpiecznych sług Opiekuna i grozi uwolnieniem jego samego.
Richardowi szybko przychodzi pożałować nieprzemyślanej decyzji opuszczenia Zeda. Zaczynają trapić go straszne migreny*, które udaje mu się znieść tylko dzięki swojemu uodpornieniu na ból. Jakby tego było mało, w wiosce pojawiają się tajemnicze Siostry Światła, próbujące przekonać Richarda, że tylko założenie obroży i udanie się z nimi, pozwoli mu przeżyć...
Mam nieodparte wrażenie, że pisząc Pierwsze Prawo Magii autor nie miał jeszcze pomysłu na Siostry Światła, zaś myśl o Opiekunie zaczęła mu dopiero kiełkować. To samo można powiedzieć o kwestii budzenia daru, bo w przeciwnym wypadku Zed powinien nie tylko zaproponować Richardowi naukę, ale także go ostrzec. Wydaje mi się jednak, że nie należy mieć tego za złe autorowi, bo przecież nie można wszystkiego wymyślić od razu. Mimo tego wymyślania na raty, przedstawiony świat jest dość spójny i czytanie cyklu jest bardzo przyjemne :)
*Autor chyba nigdy w życiu nie miał migreny, bo jakby miał, to wiedziałby, że machanie głową zamiast mówienia, to naprawdę nie jest w takiej sytuacji najlepszy pomysł.
Książkę czytałam na czytniku.
Po tej małej dygresji, przejdę może wreszcie do tematu ;) Jak widać z oceny, Kamień łez podobał mi się bardzo. Generalnie książka miała tylko dwie wady: bardzo trudno się było od niej oderwać i miała małą nieścisłość z pierwszą częścią w kwestii tego kto wyniósł Księgę opisania mroku. Drugi tom zachęcił mnie do cyklu bardziej niż pierwszy (w pierwszym czytaniu) i dość szybko planuję wziąć się za tom trzeci. Zaś wszystkich czytających tę notkę bardzo zachęcam do lektury cyklu.
Kamień łez rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia poprzedniego tomu. Początkowo mamy dwa główne wątki: jeden dotyczący Richarda i Kahlan i ich poczynań w wiosce Błotnych Ludzi, drugi zaś Zeda.
Czarodziej odkrywa, że w wyniku otwarcia szkatuły, na świat wydostał się przedmiot, którego wcale nie powinno tu być. Jakby tego było mało, okazuje się, że posłużenie się magią Ordena, umożliwiło wydostanie się na świat niebezpiecznych sług Opiekuna i grozi uwolnieniem jego samego.
Richardowi szybko przychodzi pożałować nieprzemyślanej decyzji opuszczenia Zeda. Zaczynają trapić go straszne migreny*, które udaje mu się znieść tylko dzięki swojemu uodpornieniu na ból. Jakby tego było mało, w wiosce pojawiają się tajemnicze Siostry Światła, próbujące przekonać Richarda, że tylko założenie obroży i udanie się z nimi, pozwoli mu przeżyć...
Mam nieodparte wrażenie, że pisząc Pierwsze Prawo Magii autor nie miał jeszcze pomysłu na Siostry Światła, zaś myśl o Opiekunie zaczęła mu dopiero kiełkować. To samo można powiedzieć o kwestii budzenia daru, bo w przeciwnym wypadku Zed powinien nie tylko zaproponować Richardowi naukę, ale także go ostrzec. Wydaje mi się jednak, że nie należy mieć tego za złe autorowi, bo przecież nie można wszystkiego wymyślić od razu. Mimo tego wymyślania na raty, przedstawiony świat jest dość spójny i czytanie cyklu jest bardzo przyjemne :)
*Autor chyba nigdy w życiu nie miał migreny, bo jakby miał, to wiedziałby, że machanie głową zamiast mówienia, to naprawdę nie jest w takiej sytuacji najlepszy pomysł.
Książkę czytałam na czytniku.
Czytałam cały Miecz Prawdy w zeszłe wakacje. Pierwsze tomy są fajne, ale po piątym bywa różnie.
OdpowiedzUsuńPocieszam się, że do piątego jest ok ;) Szczególnie, że przy moim systemie i występującym ostatnio brakiem czasu, pewnie dojście do niego zajmie mi jeszcze z pół roku ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Alannada ... ale ja bym powiedziała, że po szóstym tomie ;)
OdpowiedzUsuńTo coś dla mojego męża, może będzie to kolejny prezent pod choinkę? Ja też lubię, ale nie aż tak jak on
OdpowiedzUsuńJa mam serie w planie:) Powoooluuutku pewnie do niej dojdę:) Na razie jednak zaczynać nie chcę, bo mam kilka innych napoczętych:) Ja słyszałem, że całość jest fajna, nie tylko do 5-6 tomu, tylko trzeba szybko czytać, żeby nie umykały detale:)
OdpowiedzUsuńCóż cała seria wbrzmi bardziej optymistycznie niż 5-6 tomów na 11 :)
OdpowiedzUsuńPowiadasz, że trzeba szybko czytać... taaak... No cóż okazuje się, że poprzednio kłamałam... tak minie ciągnie do tego cyklu, że dojście do 5 tomu nie zajmie mi raczej pół roku... właśnie skończyłam tom trzeci, choć miała czytać coś innego... porządkowanie leży i kwiczy, a ja znowu przez Goodkinda zarwałam noc... Przekonałeś mnie, aby dalej zagłębiać się w serię, skoro mnie tak do tego ciągnie :)