W niedziele postanowiłam sobie poczytać Moja żona wiedźma Bielanina... Przeczytałam 100 stron, wciągalność zero, styl mnie irytował, fabuła była dziwna, stwierdziłam, że ja pas.
Postanowiłam dać Rosjaninowi jeszcze jedną szansę i wzięłam się za Profesjonalnego zwierzołaka... początkowo wydawało się, że nawet nie jest źle, ale potem było to samo... temu panu już dziękujemy...
Następna była Czarna Księga Sekretów Higgins. Co prawda po przyniesieniu jej z biblioteki doszłam do tego, że jest to książka dla młodzieży, ale często fantastyka młodzieżowa nie jest zła... niestety tu także styl narracji był nie dla mnie...
Już lekko dobita sięgnęłam po Hotel Paradise Grimes. Ysabell miała całkowitą rację, że ta książka mi się nie spodoba...
Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyła mi się taka czarna seria... Masakra po prostu...
niedziela, 6 czerwca 2010
Cztery niedzielne porażki
Etykiety:
niedoczytane
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jak czasami złapie niefart książkowy, to się z niego nie można wydostać. Ja na takie sytuacje zawsze mam w pogotowiu jakieś mało ambitne czytadło, które mi się na pewno spodoba — dla przełamania złej passy. A jak akurat nie mam takiego, to sięgam po jakąś starą Chmielewską. :-)
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam Rankina, ale jeszcze nie wiem co o nim myślę, bo przeczytałam z 15 stron i doszłam do wniosku, że ja już nie mam ochoty na czytanie, i że lepiej zrobię jak pójdę trochę wcześniej spać...
OdpowiedzUsuńA ja mam teraz same super - hiper książki i zaczynam się bać brać do ręki inne z obawą właśnie, że musi się trafić "czarna owca" :D
OdpowiedzUsuń